Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi roby z miasteczka Tarnobrzeg. Mam przejechane 430.00 Jeżdżę z prędkością średnią 17.70 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Nie mam rowerów...

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy roby.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Italia

Dystans całkowity:430.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:24:18
Średnia prędkość:17.70 km/h
Maksymalna prędkość:72.30 km/h
Suma podjazdów:6080 m
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:143.33 km i 8h 06m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
122.00 km 0.00 km teren
05:56 h 20.56 km/h:
Maks. pr.:52.00 km/h
Temperatura:37.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:410 m
Kalorie: kcal
Rower:

Setka w piekarniku

Niedziela, 24 czerwca 2012 · dodano: 25.06.2012 | Komentarze 2

Miały być dwa fajne dni gdzieś pomiędzy Florencją a Genuą. Miały być góry i jeziora. Niestety upały zweryfikowały moje plany i skończyło się na niedzielnej przejażdżce wzdłuż rzeki Arno do Pizy, dalej do ujścia i z powrotem.


Ale po kolei.
Wyjechałem z Santa Croce, stolicy włoskiego garbarstwa dużo za późno gdy słońce już mocno operowało na niebie i tylko słoneczniki wydawały się zadowolone z kolejnego dnia „lata stulecia”.


Temperatura sięgała 35 stopni na skali Merkurego, a lekki wiaterek od morza wydawał się podmuchem z wieeelkiej suszarki. Kilometry połykałem z mozołem, asfalt kleił się do opon, a rozgrzane powietrze tańczyło nad drogą.
Wreszcie Piza.

Fiume Arno toczy ospale swe mętne wody do niedalekiego ujścia


Tu mogę odpocząć od upału, schować się w cieniu monumentalnych budowli. O tak, biały marmur jest taki chłodny.


Ruszam dalej do ujścia rzeki Arno i parku krajobrazowego Sanrossore [url=http://www.parcosanrossore.it/]



Łał. Jestem w Afryce? Potężne Pinie i trawy spalone słońcem.

Cisza kilka kilometrów za gwarną i pełną turystów Pizą.
Czas wracać. Termometr pokazuje 37 stopni a ja chłodzę się w przydrożnej fontanelli.

Kuszą te góry. Ok, mały podjazd w stronę Lucchi (nie wiem jak odmienić miejscowość Lucca) i powrót do Santa Croce. Było warto? No jasne.

Dla cyfro maniaków 122 km ze średnią prędkością 20,6 km/h, a w siodle spędziłem prawie 6 godzin i nie były to łatwe godziny.
Więcej fotek na picassie https://picasaweb.google.com/107814519046649301909/Pictures02# zapraszam
Kategoria Italia


Dane wyjazdu:
152.00 km 0.00 km teren
09:00 h 16.89 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:12.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2470 m
Kalorie: kcal
Rower:

Dwa regiony, dwa dni, dwa koła

Sobota, 26 maja 2012 · dodano: 28.05.2012 | Komentarze 3

Weekend w Modiglianie.
A skoro Apeniny mam za plecami no to w drogę. Ciężarówka bezpiecznie zaparkowana na firmie gdzie będę się ładował w poniedziałek, a traska już opracowana.


Długo się nie zastanawiałem gdzie jechać. Oczywiście na drugą stronę do Florencji a dokładnie nad jezioro Bilancino niedaleko Barberino di Mugello.
Mamy piątek wieczorem. Wszystko przygotowane. Jutro rano ruszam w drogę.
Poranek budzi mnie rześkim chłodem, słońce ukrywa się za chmurami, ale przecież jestem w Apeninach— niech sobie pada i tak pojadę. No tak Apeniny to nie Alpy. Tu nie nastawiam się na długie podjazdy, to raczej rollercoster z podjazdami i zjazdami po 18% a wszystko wśród pięknej bujnej przyrody, niezliczonych strumieni tworzących niewielkie oczka wodne i kilku a czasami kilkunastometrowe wodospady.



Czy może być lepiej? No pewnie że tak zważywszy że już tylko kilka kilometrów dzieli mnie od Marradi i od wjazdu do Toskani. W Marradi miłe spotkanie. Dwie znajome Włoszki które będą mi przygotowywały dokumenty w poniedziałek spędzają sobotę na sportowo eksplorując okoliczne wzgórza na swoich MTB.

Po kilku minutach rozmowy ruszamy dalej, każdy w swoją stronę. Jestem w Toskani. Tu czekają na mnie cudowne widoki podczas wjazdu i zjazdu z przełęczy Passo Della Colla, niezliczone źródła z pitną wodą.



Tu można przyjechać z małym bidonem i nie martwić się o wodę. W Miarę zbliżania się do Borgo San Lorenzo zaczynają mnie otaczać piękne kwieciste łąki, gaje oliwne i wzgórza całe porośnięte winoroślami.





Toskania pachnie. Z Borgo San Lorenzo dzieli mnie już tylko mały odcinek drogi niestety dość ruchliwej i jestem nad jeziorem.

Łał jaka cisza w porównaniu z ostatnim odcinkiem podróży. Kąpiel w chłodnej wodzie i cisza otaczająca mnie daje niesamowite uczucie odprężenia.

Reszta dnia to już tylko relaks. Noc mija spokojnie. Niewielki deszczyk nie sprawia żadnego kłopotu, a wręcz działa usypiająco delikatnie stukając o tropik. Poranek z kubkiem kawy w dłoni i pięknym widokiem na jezioro oraz na otaczające je wzgórza. Czas wracać do Modigliany. Podjazd na Passo Della Colla wchodzi łatwo, a zjazd jest co chwila przerywany komórkowymi sesjami fotograficznymi (następnym razem biorę aparat). W Marradi jest Festa Della Pane (święto chleba); sporo straganów z lokalnymi wyrobami i niestety jak przy takich imprezach duuużo ludzi więc ja spadam.


Łącznie przejechałem 164 km z sumą przewyższeń 2470 m, a w siodle byłem 9 godzin. Łącznie poza kabiną ciężarówki byłem 30 godzin.
Kategoria Italia


Dane wyjazdu:
156.00 km 0.00 km teren
09:22 h 16.65 km/h:
Maks. pr.:72.30 km/h
Temperatura:9.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3200 m
Kalorie: kcal
Rower:

Dwa dni, dwie przełęcze, dwa koła

Sobota, 19 maja 2012 · dodano: 28.05.2012 | Komentarze 3

Pierwszy wpis. No to jedziemy.

Na Pontebbe przyjechałem ciężarówką o 2 w nocy. Następny dzień miał być typowy czyli rano dokumenty celne na spedycje a potem w drogę w stronę Wiednia ile się uda przejechać przed zakazem. Dokumenty dostałem o 13 więc nie było sensu już ruszać ale za to pojawiła się możliwość pokręcenia troszkę po okolicznych górach- przecież jestem w Alpach. Spakowałem rower, szybki szkic trasy, mapa i w drogę.

Prosto z Pontebby ruszyłem w stronę przełęczy Pramollo. Droga szybko zaczęła się piąć w górę dzięki czemu niemal cały podjazd towarzyszyły mi piękne widoki.

Nagie skały, zalegający w szczelinach śnieg i szum kół— tak to musi się podobać. Na przełęczy obowiązkowa fotka nad jeziorkiem i baaardzo stromo w dół.

Bez dokręcania a nawet z łapkami lekko na klamkach z uwagi na kiepski asfalt i dziwne wibracje roweru na szafie wybiło 72 KMH. Zjazd był szybki a mijane wodospady i kręta droga dawały duuużo frajdy. Zatrzymałem się tylko raz. Jeziorko które zobaczyłem dosłownie rzuciło mnie na kolana. Tak jakbym znalazł się w górach skalistych ponad sto lat temu. Brakowało tylko poszukiwaczy złota. Obrazek żywcem wyjęty z książek Wiesława Wernica— po prostu bajka.

Zostać tu na nocleg— tak, hm niestety trzeba jeszcze podjechać więc w drogę aż do miejscowości Tropolach w Austrii i dalej wzdłuż rzeki Gail.

Prowadzony ścieżką rowerową i chłodem rzeki mogłem cieszyć się widokiem typowej austryjackiej wsi z pięknymi górami w tle oraz krówkami milkami które bacznie mi się przyglądały (kiedyś mnie ‘’zaatakowało’’ stado takich krów, ale o tym innym razem).

Dzień skończyłem na wysokości 900 mnpm na jedynym skrawku w miarę płaskiego terenu jaki od godziny udało mi się wypatrzeć. Namiot, makaron, herbatka, ząbki i spać. W nocy obudziły mnie szmery grasującego czegoś koło namiotu, a że nie chce mieć dziurki wygryzionej w podłodze przez ciekawskie myszy więc pohałasowałem trochę ale nic, cholerstwo dalej łazi i ma w dupie mój hałas więc gramole się ze śpiwora, a na zewnątrz 9 stopni więc nie bardzo mi się chce. Świece latarką— no proszę pan jeż który zupełnie nic sobie nie robi z mojej obecności. Ok. Łaź sobie tylko namiotu nie jedz. Poranek jak z bajki. Słońce przedzierające się przez korony drzew i pięknie oświetlona grań z topniejącym śniegiem.

Hm … kawa smakowała wybornie. Znowu w drodze. Podjazd jak podjazd im wyżej tym fajniej, tyle że ostatnie 2 km w tunelach, więc już niefajnie. Nareszcie zjazd.

Zakręt za zakrętem traciłem wysokość i cieszyłem się że znów jestem w Italii. Lubię klimat tego kraju tak bardzo różnego od niedalekiej Austrii. Po dotarciu do Tolmezzo czas na prawdziwą kawę w barze. Niestety potwierdziła się reguła że im dalej od Neapolu i nieważne w którą stronę kawa jest coraz gorsza. A Tolmezzo jest daleko. Przy okazji pogaduszek w barze starszy pan stwierdził że nie mogę być normalny skoro tak jeżdżę na rowerze. Trudno nie przyznać mu racji . Powrót do Pontebby wzdłuż ścieżki rowerowej Alpe-Adria która poprowadzona jest nasypem starej lini kolejowej. Mijane po drodze żelazne kolejowe mosty, nieczynne stacje i tunele robią naprawdę niesamowite wrażenie i nastrajają trochę melancholijnie. Taki czar kolei.





Na tą stacje nie przyjedzie już żaden pociąg. Nazwa miejscowości niezwykle trafiona.


Niestety trasa nie jest jeszcze ukończona i w kilku miejscach trzeba się dostać, a raczej przedrzeć na drogę lokalną. Nie jest to łatwe o czym przekonała się para Holendrów jadąca aż do Rzymu. Naszą miłą pogawędkę rozpoczęli od słów ‘’can you help?’’, cóż za determinacja.
Przejazd zajął mi łącznie 26 godzin z czego 9,5 godz w siodle. Pokonałem dystans 156 km z 3200 m podjazdów i prędkością średnią 16,7km/h. To dla tych co lubią cyferki.
Kategoria Italia